Anglicyzmy, fuck!

To nie jest kolejny tekst o korpomowie. To tekst o tym, gdzie wypada rzucić fuckiem i genderem, a gdzie lepiej nie. Tzw. luźny piątek.

Anglicyzmy przenikają do języka polskiego.

I dobrze!

Ostatnio podczas researchu przytrafiła mi się na facebooku ciekawa wymiana poglądów. I takie cuda się zdarzają.

Rozmowa ta dotyczyła zasad kulturalnej polszczyzny (piszę tak świadomie, gdyż z poprawnością niewielki miała związek) i wtykania w tekst („z nieudolności, braku kreatywności, zaniedbania!” i głupoty – w domyśle) anglicyzmów.

Żeby było śmieszniej – poszło o copywriting i storytelling, czyli słownictwo typowo branżowe. Rozmówca w dalszej części wytknął autorowi braki w edukacji twierdząc, że nie trzeba być Bóg wie jak kreatywnym, żeby experimental marketing przełożyć na swojski „marketing eksperymentalny”. I tu zaczyna się jazda.

Nie ma łatwo!

Experimental marketing to nie jest marketing eksperymentalny, tak samo jak copywriter nie jest kopiopisarzem. Dziękuję, zamietłem, byłby koniec, ale nie, ale nie…

Jestem z wykształcenia polonistką i w sercu mam miłość do czystej, nieskażonej polszczyzny. Do polszczyzny pięknej niczym łany zbóż przetykane makami i chabrami.

Do polszczyzny gładkiej niczym wystąpienie premiera i szorstkiej jak twarz menela spod budki z piwem, który wplata „kurwę” w zdanie tak sprawnie, że zdaje się, jakby stała w tym miejscu od zawsze. Czy gdyby ten menel zamiast „kurwy” rzucił „fakiem” – byłoby to właściwe? Nie. Tak samo, jak milej dla ucha brzmi „fuck” rzucony w ataku zawodowego wzburzenia niż siarczysta „kurwa”, która po prostu w pracy nie pasuje.

Ad rem!

Należy odróżnić sytuacje zawodowe od prywatnych (choć nie każdy jest w tym biegły) tak samo, jak język zawodowy od tego ogólnie obowiązującego, zwanego urzędowym. W pracy, a coraz częściej pracujemy przecież w zespołach międzynarodowych, terminy muszą być jasne i jednoznaczne. Od patriotyzmu językowego ważniejsza jest celność wypowiedzi. Jak mówi Janusz Jankowiak, ekonomista i członek Polskiej Rady Biznesu:

Angielskie terminy są ogólnie zrozumiałe w zarządach spółek. Szukanie ich polskich odpowiedników tylko dlatego, żeby je zastąpić to strata czasu. To pewien praktyczny skrót w pracy i nie ma to nic wspólnego z lekceważeniem kultury języka polskiego. Posługujemy się zapożyczeniami wśród ludzi, którzy je rozumieją, a nie wśród tych, którzy nie mają o nich pojęcia.

Językoznawcy też mają swoje zdanie. Mój absolutny językowy autorytet, prof. Jerzy Bralczyk, ujmuje to bardzo celnie: – Robimy to dlatego, że angielskie określenia są wygodne i po prostu bardzo dobrze pasują do swoich desygnatów – mówi. I podkreśla, że przecież wszyscy równo rżniemy z łaciny. Choćby i tę korporację.

Język polski nie posiada usystematyzowanych określeń dla dziedziny nowych mediów. Można dorobić. Ja nawet wiem, kto mógłby się tym zająć…

Krystyna Pawłowicz!

Mój osobisty hit zeszłego weekendu:

„Jakim POLSKIM określeniem lub krótkim zwrotem można by zastąpić słowo „gender”, które oddawało by sens złożonej, głębokiej patologii do której stosuje się to bezsensowne,mylące,maskujące patologiczne zjawiska obyczajowe, słowo? Jak po polsku nazwać to, co lewactwo ukrywa pod słowem „gender”, walki z naturą, z kobietą, mężczyzną i dziećmi, walki z wiarą w Boga?”

My mamy już swój typ: KryPa.

Tym optymistycznym akcentem podsumowuję luźny draft o nieporozumieniach. To brzmi ładniej niż „kilka słów o fucku”.

Dajcie znać, czy da radę to czytać, bo jak da, to ja bym chciała częściej. Możecie pisać w wiadomościach prywatnych, bo jak nikt się nie odezwie, to powiem:

ojej, jak fajnie, tyle wiadomości prywatnych do mnie przyszło, nie spodziewałam się, radość wielka!

A poważnie, to piszcie, bo ja bardzo lubię czytać.

about author

admin

related articles